Jeżeli chcesz być na bieżąco informowany o nowych wyprawach i wydarzeniach
- dopisz się do biuletynu
Bałkańskiej duszy i mojej duszy wspólny lipcowy szlak.
Jako strumień świadomości po rowerowej wyprawie na Bałkany.
Autor: Łukasz Czabanowski
Liczenie zaczęło się dla mnie od jedynki a skończyło na liczbie 1700. Nie było to jednak zwykłe liczenie, jakich w szarym dniu jest wiele. Nie dotyczyło pieniędzy, minut rozmowy przez komórkę. Nie miało nic wspólnego z litrami benzyny pozostałymi w baku samochodu ani nie mogło przynieść takiej wygranej jak totolotek. Co więc sprawiło, że przesuwające się przed moimi oczami cyfry stały się tak ważne, że pozwoliłem sobie na zainteresowanie nimi drogiego czytelnika? Oto odpowiedź: skłonili mnie do tego wszyscy Ci uczynni, życzliwi ludzie, których spotkałem wraz z moim towarzyszem rowerowej wyprawy na Bałkany - Piotrem Kondraciukiem. Skłoniły diabelskie szczyty gór Dynarskich oraz płaskie tafle jezior zakrzywiające przestrzeń na grzbietach swoich niewielkich fal. Skłoniły wezbrane rzeki ukryte wśród pierwotnych lasów... Było to bowiem liczenie kilometrów, przebytych po bałkańskich drogach w czasie lipcowej wyprawy…
Ci uczynni, życzliwi ludzie...
Ludzie, których nigdzie nie brakuje, bo nikt na świecie nie ma monopolu na poczęstowanie spragnionego włóczykija chłodną wodą w czasie czterdziestostopniowych upałów. Taki gest docenić można tym bardziej im więcej trudu wkłada się w przebycie drogi rozciągającej się przed podróżnikiem w czasie i przestrzeni. Wiedział o tym doskonale Kazimierz Nowak zmagający się z pustyniami Afryki na swoim rowerze, przekonał Paweł Wróblewski żegnając Saharę Zachodnią i z pewnością dowiedzą się uczestnicy wyprawy Afryka Nowaka próbujący wyczyn Kazimierza w najbliższym czasie powtórzyć. Taki gest nie tylko przywraca siły fizyczne. Staje się inspiracją na kolejnych etapach drogi, odtwarza siły psychiczne jak najcudowniejszy chleb elficki z sagi J. R. Tolkiena. A przecież woda to jedynie symbol, preludium do gestów z jakimi spotykamy się na drodze. Jeszcze teraz widzę starego Jovo - Serba nalewającego nam Rakiję na mahalach Sarajewa. Słyszę także głos matki siedemnastoletniego Čedomira, która po zastawieniu całego stołu szynkami, jajkami, kiełbasami, niespotykanymi nigdzie indziej serami, przeprasza nas za tak skromny poczęstunek, gdyż nie spodziewała się gości. Tymczasem my przyjechaliśmy o godzinie dwudziestej, by prosić jedynie o możliwość rozstawienia namiotu na podwórzu przed domem wśród gór Bośni i Hercegowiny.
„Uważajcie na Albanów” - słyszymy na drodze do tego wciąż orientalnego kraju. „Tam jest bieda, drogi się rozpadają, nie ma sklepów, okradną Was, nie wyjedziecie stamtąd cali” - ostrzegają. Po przekroczeniu granicy wszystko wydaje się potwierdzać wciąż pamiętane przestrogi. Droga w okolicach Szkodry jest fatalna, a i to określenie jest zbyt łagodne. Każdy produkt w sklepie wystawiony na działanie lepkiego od temperatury powietrza zdaje się wołać o inspektora sanitarnego. Sprzedawana na ulicach Tirany benzyna z plastykowych butelek dopełnia orientalnego obrazu, lecz i tam, u progu innego świata, ludzie wydają się życzliwi. Kto wie, może Stasiuk potrafiłby przewidzieć, że dostaniemy propozycję zwiedzenia stolicy załadowaną pustakami ciężarówką, kultowym mercedesem. To młody Albańczyk wraz ze współpracownikami swojej firmy zaproponował nam taką atrakcję zaraz po tym jak w kawiarni dowiedział się, że pragniemy poznać choć cząstkę jego kraju. Nie możemy przecież wyjechać z Albanii nie spróbowawszy albańskiego piwa, nie skosztowawszy albańskich potraw. A może to przypadek? Może to łyżka miodu w beczce dziegciu a nie dziegciu w miodzie?
Przejeżdżamy więc kolejne kilometry dostając po drodze arbuzy, melony, ryby, miód z pasieki i inne rarytasy aż dojedziemy do Aten. Tych samych, gdzie Fidiasz stawiał podwaliny Panteonu, i tych samych, które teraz uginają się pod ciężarem zagęszczenia, sześciokrotnie większego niż w Warszawie. Wielki tłum anonimowych ludzi a wśród nich młode małżeństwo Polaków mieszkające w w Grecji ponad dziesięć lat. Ich syn właśnie wyjechał do Polski na wakacje, więc mają trochę miejsca w mieszkaniu. Goszczą nas jak starych znajomych, zapewniając nocleg, jedzenie i pomoc w odkrywaniu tajemnic greckiego życia. A przecież jeszcze kilka godzin wcześniej nasze drogi zupełnie się nie przecinały.
Te diabelskie szczyty gór...
Jeżeli wolność jest wyznacznikiem życia, to najwięcej jest jej w górach, na pustyniach i na oceanie. Za każdym przejechanym zakrętem możemy liczyć na niespodzianki. Niektóre małe, niektóre wielkie, te spodziewane i nieoczekiwane. Wiemy, że niedługo będziemy mijać 2917 metrowy, jedyny pokryty śniegiem i lodem szczyt Grecji. Wiemy, że niższe partie obrośnięte są makią, a sama góra uważana była za siedzibę bogów. Znamy nazwę masywu - to Olimp. Mimo wszystko, gdy pojawiają się na horyzoncie zarysy tego olbrzyma, podświadomość nie potrafi przez chwilę zestawić ich z suchymi danymi. To ten szczyt? Ten o krzywej grani zlewającej się z białą chmurą? Czym jest ta plama u podstawy? Lasem? Krzewami? A ta linia tak niefortunnie przebiegająca przez środek jak blizna?. I nagle trywialne, przekolorowane liczbami wrażenie góry upada, ustępując miejsca subiektywnym szczegółom od tej pory stanowiącym o potędze Naszego Olimpu.
Tymczasem Bałkany to nie tylko Olimp, ale także całe pasmo gór Dynarskich. Można by stwierdzić, że równiny zepchnięte do defensywy walczą o miejsce bytu w tym zakątku świata. Jak wiele może znaczyć nizina, choć skromna, wbita klinem między góry a morze przekonaliśmy się w Albanii. Małe ciągniki, pokraczne, bezkabinowe maszyny, podobne do kosiarek z zainstalowanym rolniczym pługiem dbają o urodzaj tego szerokiego na piętnaście i długiego na dziewięćdziesiąt kilometrów pasa. Bardzo to roztropne, bo wielki traktor wszędzie by tu nie wjechał, a miejsce trzeba wykorzystać w stu procentach, ten zielony skrawek, pomiędzy Szkodrą a Tiraną, gdzie bije serce rolniczego przemysłu Albanii.
Może jednak zapomnijmy na chwilę o krainie tak kontrastującej z resztą Europy. Przenieśmy się do rozdwojonej politycznie Bośni i Hercegowiny. Rozluźnijmy rowerowe sakwy i wyciągnijmy z nich aparat by zrobić zdjęcie górze Maglić, dumnie wybijającej się z granic Narodowego Parku Sutjeska. Ze spokojem patrzy ona na zachodzące w tym kraju zmiany. Kraju dziwnie podzielonym układem z Dayton na Bośniacko – Chorwacją Federację i Republikę Serbską (oraz niewielki autonomiczny dystrykt Brčko). Niechętnie rozmawia się tu na tematy polityczne. Od razu można wyczuć, iż sami mieszkańcy nie wierzą w powodzenie kraju z dwoma parlamentami, rządami i pełną autonomią w sprawach wewnętrznych...
Te płaskie tafle jezior i wezbrane rzeki...
Jak łapać gumę to tylko w okolicach Jeziora Ohrydzkiego! Najlepiej w Strudze, po mozolnym podjeździe od strony Albańskiego Elbasan. Da się tu wypocząć popijając turecką kawę, która wprawdzie równie charakterystyczna jest dla całego rejonu Bałkanów, lecz tylko w Strudze podawana jest z taką nonszalancją. Zamawiamy więc telefonicznie kawę, a już po chwili wyłoni się z tłumu przechodniów kelner z ustawioną na tacy małą czarną. Kelner dodajmy, kierujący jednocześnie rowerem... to dopiero sztuka nie uronić ani kropelki! A przecież „kropelka” bardzo by się przydała, szczególnie pomiędzy dnem filiżanki a tacą...
Na szczęście czynność łatania dętek zdarza się na tyle często w czasie letnich upałów, że nawet gdyby ktoś objeżdżał jezioro Ohrydzkie z głową odwróconą w przeciwnym kierunku to i tak w czasie postoju będzie musiał spojrzeć na krystaliczną jego taflę. Wówczas dostrzeże w wodzie, endemiczne gatunki ryb, takie jak pstrąg ochrydzki. Upodobała sobie ta ryba i wiele innych stworzeń to niebieskie oczko w czeluściach Bałkańskiego Zielonego Pasa. Być może świadomość pięciu milionów lat trwania tego jeziora, uważanego za najstarsze i najgłębsze jezioro Europy sprawia, iż z szacunkiem patrzy się na jego nieprzebrane wody potrafiące o zachodzie skryć całe słońce. Niestety żegluga po nim wciąż nie jest łatwa. Piątego września 2009 roku, kilkanaście dni po naszym powrocie do domów, kilkunastu pasażerów feralnego „Iliden”, poddało swoje życia w nierównej walce z wodą.
Przyszłości jednak przewidzieć nie mogliśmy, bo choć można wierzyć w Przeznaczenie, to nie sposób odgadnąć jego ścieżek. Tak samo jak nie myśli się o pustyni bawiąc się w piaskownicy, my nie myśleliśmy o Ohrydzie obserwując wartki nurt rzeki Sutjeskiej starającej się w swym pędzie rozszarpać trzymające ją w ryzach ściany skalne. Cierpliwa a zarazem burzliwa rzeka rok za rokiem wrzynała się w granitowe skały by wyżłobić w nich głęboki kanion porośnięty pierwotnym lasem Perućica. Dziękujemy Ci rzeko, że mogliśmy przystanąć w cieniu Twojej wieloletniej pracy i przysłuchać się Twojemu szumowi. Dziękujemy za energie Qi, którą nam przekazałaś swoim śpiewem tamtego dnia. Będzie ona żywa w naszych duszach jeszcze długo po tym jak zapomnimy datę, kiedy ją otrzymaliśmy.
Słowniczek:
Bałkański Zielony Pas – oryginalna nazwa to „Balkan Green Belt” - międzynarodowy pas ochrony przyrody, część Europejskiego Zielonego Pasa rozciągającego się wzdłuż całej Europy od Morza Barentsa na północy Finlandii po Adriatyk i Morze Czarne na południu [źródło: http://europeangreenbelt.org]
Qi - (w transkrypcji japońskiej i koreańskiej "ki") to w filozofii chińskiej hipotetyczna energia życiowa, której manifestacją miałyby być zjawiska i procesy natury. W szczególności energia owa miałaby być silnie związana z siłami życiowymi natury i człowieka. [źródło: wikipedia]
Makia - to wtórna formacja roślinna występująca w wilgotniejszych siedliskach w rejonie śródziemnomorskim. Powstała w miejscu zniszczonych przez Rzymian twardolistnych, głównie dębowych lasów. Tworzą ją wiecznie zielone, sucholubne, twardolistne zarośla, składające się ze skarlałych drzew takich jak dąb ciernisty Quercus coccifera i ostrolistny Quercus ilex, cedr atlaski Cedrus atlantica, drzewo poziomkowe Arbutus andrachne, dzikie odmiany oliwek czy pistacja kleista Pistacia lentiscus, drobnolistnych krzewów i krzewinek (dominują rodzaje: mirt i wrzosiec) oraz licznych gatunków aromatycznych roślin zielnych. [źródło: wikipedia]
Mahale – charakterystyczne dzielnice Sarajewa położone na wzgórzach otaczających Baščaršiję.
Wyprawa:
Uczestnicy: Łukasz Czabanowski (Czaban), Piotr Kondraciuk (Dziki)
Data: 27.06.2009-26.07.2009
Typ wyprawy: Wyprawa rowerowa, noclegi pod namiotami.
Droga:
Dziki: Polska, Słowacja, Czechy, Węgry (ok. 700 km)
Czaban i Dziki: Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Albania, Macedonia, Grecja (ok. 1700km)
Koszt (na osobę w przypadku autora tekstu):
modernizacja roweru typu „góral” ok 1000 zł (sakwy, korba, łańcuch, opony, wielotryb, części zapasowe)
jedzenie 150zł zakupione w Polsce
wydatki w czasie drogi: 600zł
przejazd pociągami (Szczecin [Polska]– Barcs [Węgry] z pieszym pokonywaniem granic) – 207 zł
bilet lotniczy Ateny (opłatą za rower)– Berlin: 545zł
bilet przewozowy Berlin-Szczecin: 70zł
Suma: 2572zł*
*cena przybliżona ze względu na płynny kurs walut